Rozdział VII
Nagle rozległ się strzał, jego dźwięk wraz z krzykiem...moim krzykiem rozbrzmiał echem w całym lesie....
O-Oni to zrobili!... Naprawdę to zrobili... Był strzał, krzyk i upadek/uderzenie to był dźwięk upadającego ciała. Ciała bezwładnego, bez najmniejszego okruszka życia. Zrobili to, a raczej zrobił ten jeden nieczuły, pozbawiony człowieczeństwa. Bez skrupułów zabił niewinnego człowieka. Zabił Mata, mojego "prawie" ojczyma i to wszystko na moich oczach. Długo nie wytrzymałam za dużo emocji, niestety tylko tych negatywnych... zemdlałam.
Obudziłam się na brudnej, zimnej podłodze. Było strasznie ciemno, duszno i chyba w tym pomieszczeniu nie było okna. Ogarnął mnie strach, ale musiałam uciec, ostrzec mamę i dowiedzieć się od niej o co w tym wszystkim chodzi. Po omacku dotarłam do drzwi, ponieważ nie mogłam znaleźć włącznika. Moje nadzieje na wydostanie się stąd znikły szybciej niż się pojawiły, ponieważ drzwi(moja szansa na wydostanie się stąd) były zamknięte. Skapitulowałam i skulona usiadłam gdzieś w kącie. Nie wiem ile tak siedziałam, bo zabrali mi telefon, ale usłyszałam zamek i po chwili ujrzałam otwierające się drzwi i ostre, jasne światło wydostające się stamtąd. Ktoś wszedł do środka, ale przez te ciemności moje oczy nie były przyzwyczajone do tak nagłego światła. Ten "ktoś" nic się nie odezwał, podszedł do mnie i chwycił za obolałe ramiona, Chciał mnie podnieść, ale problem polegał na tym, że ja nie chciałam wstać. Szamotałam się, wyrywałam, kopałam... na nic. To był chyba ten sam goryl, który trzymał mnie w lesie. Zaczął prowadzić mnie w głąb jakiegoś pomieszczenia (z tego co wywnioskowałam, do tej pory znajdowałam się w jakiejś piwnicy, bo żeby wyjść, musieliśmy wejść po schodach). Gdy oczy przyzwyczaiły mi się do światła, tylko upewniłam się tego, kto mnie prowadzi. To był ten sam osiłek. Nie mam pojęcia gdzie mnie ciągnął, ale jedno wiem na pewno bałam się, cholernie się bałam.
Weszliśmy do "chyba" salonu.Gdzie czekał już morderca Mata.
- W końcu. Co tak długo?
- Sorry szefie, szamotała się.
- Dobra już zjeżdżaj stąd.
Cały "Adek" w końcu mnie puścił (Naaareszcieeee). Wyszedł i zostałam sama z tzw. "Panem Ś".
- Dlaczego nie chcesz powiedzieć gdzie jest twoja matka?
- Już mówiłam, że nie wiem gdzie ona jest.
- Jak to nie wiesz. - Zaczął się denerwować.
- No bo...ostatnio moja mama...często kłóciła się z Matem i...rzadko była w domu. - Jak mógł się ktoś domyślić rozryczałam się....byył szloch. Ale kto by się zachował inaczej w takiej samej sytuacji???...
- Już uspokój się i nie rycz...nie ma o co.
- Jak to! Nie ma o co? Nie ma....zabiłeś człowieka! Zbiłeś Mata, a...a teraz chcesz dopaść moją matkę i mówisz, że nie ma o co?!?!?!?!...
- Mam powody dla których ją ścigam, a Ty nie musisz wszystkiego wiedzieć i tak za dużo widziałaś.
Wyciągnął telefon i zaczął do kogoś dzwonić.
- Zabierz ją stąd.
Po jakichś 5 minutach przyszedł jakiś inny oprych i doszedł do "szefa".
- Hej Lucas. Co Ty jej zrobiłeś, że jest taka zapłakana. - To powiedziawszy kucnął przy mnie.- No maleńka co ten pseudo gangster Ci zrobił.
- Max to jest córka Alicji.
Od razu podskoczył i dobiegł do jak się okazało Lucasa i zaczęli coś szeptać.
- Dobra to co ja mam z nią zrobić?
- Na razie zaprowadź do pokoju i zamknij. Potem pomyśle co z nią zrobić.
- Ok.
Zaprowadził mnie do pokoju (wow już nie piwnica, ale ciekawe co potem). Przed wyjściem rzucił tylko:
- Nie martw się będzie dobrze. Wiesz mój brat nie jest taki zły...wprawdzie nie odwiedzam go za często, ale wiem o nim co nieco.
I wyszedł nie dając mi dojść do słowa. Zostawił mnie z masą pytań na które nie znam odpowiedzi i jak na razie nie zanosi się na to by ktoś mi na nie odpowiedział
***
Troszeczkę krótki, ale całość nadrabia akcja.... Mamy nadzieję, że wam się podoba. Następny rozdział prawdopodobnie w przyszłym tygodniu. Rozdział znowu dedykujemy Kaili. Nadal inspirowany jej blogiem. Dzięki Tobie wróciła nam wena... Prosimy o wytykanie błędów... :)
Pozdro Sandii&Ania